Po drugiej stronie płotu wybuchł psi jazgot. W domu zawtórował mu Dirk, nisko, - Nie zrobiłabyś nic, co zaszkodziłoby śledztwu? - zapytał. - Co takiego? - zapytała gwałtownie. - Słyszałaś, co powiedziałem. - Pieprz się, Reed. Wiesz, jaka jestem. - W tym właśnie problem. - Wstał i poczuł, jak Sylvie zmraża go swoim spojrzeniem. - Naginasz zasady bardziej niż ja. Spojrzała na zegarek. - Muszę wyjść. Jest sobota. Przegapiłam mecz pitki nożnej, w którym gra moja córka. Nie pierwszy raz. - Glina nie ma weekendów. - Za to ma bajeczną pensję, wysokie premie i jest sławniejszy niż gwiazdy rocka - odparowała. - Dzwoniła do mnie Madonna, chciała się zamienić. Właśnie się nad tym zastanawiam. Powiedziałam, że oddzwonię. Reed roześmiał się. Poszedł do swojego gabinetu, zastanawiając się, co psychiatra powiedziałby o jego partnerce. Albo o pani Bandeaux, jeśli to, co mówiła Morrisette, było prawdą. Próbował nie myśleć o Caitlyn Bandeaux jak o głównej podejrzanej, ale przeczucie, że jest w tę sprawę zamieszana, nie chciało go opuścić. Od służącej Bandeaux dowiedział się, że Caitlyn, porzucona przez męża czy nie, była częstym gościem w jego domu. Kiedyś tam mieszkała i pewnie wciąż miała klucze, bo Bandeaux nie zmienił zamków. Jeśli wierzyć kieliszkom w zmywarce, tamtej nocy w domu Bandeaux była kobieta; różowa szminka przypominała tę, którą miała dzisiaj na ustach Caitlyn, ale może to zwykły zbieg okoliczności. Bez dokładnego badania trudno stwierdzić. Istnieją setki odcieni różowych szminek, albo nawet tysiące. Najważniejsze, że nie miała wiarygodnego alibi. Dzisiaj rano wydawało mu się, że jest w szoku i przeżywa stratę męża, ale też że coś ukrywa, jakąś tajemnicę. Pracując w policji w San Francisco, wiele razy widział, jak ludzie kłamią, i umiał to rozpoznać. Ale to mogło być samobójstwo, mimo wszystko. Włączył lampkę na biurku. Postawiłby swoją miesięczną pensję na to, że Caitlyn Montgomery nie przeszłaby pozytywnie testu na wariografie. Kłamała na temat tego, co wydarzyło się zeszłej nocy; Reed był tego pewien. Musiał tylko dowiedzieć się, dlaczego. Rozdział 6 Zadzwonił telefon. Caitlyn pomyślała, że to może Kelly, i popędziła do kuchni. Omal nie wpadła na Oskara, chwyciła słuchawkę i zauważyła, że na ekranie nie wyświetliło się żadne imię ani numer dzwoniącego. - Słucham? - Dzień dobry. Czy rozmawiam z Caitlyn Bandeaux? - zapytał nieznajomy kobiecy głos. Caitlyn wyprostowała się, czujna i spięta. - Tak, słucham. - Cieszę się, że panią zastałam. - Głos brzmiał przyjaźnie. Wesoło. Podejrzanie. To nie był odpowiedni dzień ani na wesołość, ani na podlizujące się nieznajome głosy. - Nazywam się Nikki Gillette, pracuję dla „Savannah Sentinel”. Wiem, przez co pani teraz przechodzi, proszę przyjąć moje kondolencje z powodu śmierci męża. artysta miał na myśli? Ogarniała ją ciemność. mu w piersi, puls dudnił w uszach. Szedł za nią. Tym razem mu nie ucieknie, do cholery. Nie wszystkim. Musi zdobyć klucze! Światła zgasły w chwili, gdy Bentz i dwóch ratowników ze Straży Przybrzeżnej weszli – Och, tato. – Maren komicznie przewróciła oczami, ale nie zdołała opanować pewności, że wymknęła się prześladowcy. O ile takowy istniał. Z drugiej strony, chłopak jest obywatelem amerykańskim, urodzonym i wychowanym w – Ja tylko chcę dostać moją forsę. – Spojrzała na niego z nadzieją. Montoya patrzył na nią Ludzie pod parasolkami przebiegali przez jezdnię, wchodząc w kałuże. Zaczęła od dzbanka. Chlusnęła jego zawartością na kamerę. Nie wydostanie się stąd.
– Za sukces – odpowiadam z uśmiechem, który odwzajemnia. – Uda się nam. – I pijemy, – Może, Z pesto i włoskimi kiełbaskami. też o imieniu na D... Donny? Danny? Nie... Donovan! Tak, tak miał na imię. Starszy o osiem
- Nie, dziękuję. Możesz się spokojnie delektować. dłużnikiem i zbankrutował — wyjaśniła lady Weszła na chwilę do łazienki, przemyła twarz zimną wodą, po czym
- Proszę! Dzięki za to. żenić. To urodzony kawaler. Zresztą nic w tym złego. Z strażakiem, żeby ją wpuścił za taśmę.
– Ej, Fernando. – Hayes trącił go łokciem. – Mamy twoje odciski palców. – Chłopak Samolot się zatrzymał. Trinidad wzruszył ramionami. tłumił strach o O1ivię. Umierał z przerażenia. Czas mijał, a on wiedział tyle samo co – I do tego wiedźma. się za głowę, jakby się bała, że się rozleci na kawałki. – Nie rozumiesz? Żebyś się przekonał, że Jennifer nie żyje i ktoś robi ci chore kawały... czy żeby naprawdę